wtorek, 24 lipca 2012

Rozdział 1 Początek


 Izabella

Dzisiejszy dzień w szkole to maskara, nienawidzę do niej chodzić. Tyle osób wokół mnie, każdy coś do mnie mówi, a ja nie mam odwagi odpowiedzieć. Boję się wydać nawet najcichszy dźwięk. Łzy cisną mi się do oczu, szybko je wycieram bo jestem już pod domem. Nie chcę aby tata się martwił i tak ma dużo na głowie. Ostatnio podpisał kontrakt z jakimś zespołem. szczerze nie wiem nawet o kogo chodzi. Otwieram drzwi i od razu wita mnie mój kochany piesek Pchełka. Wchodzę do domu z psem na rękach i słyszę kłótnię  taty i Leo. Jak zwykle.
- Co zamierzasz zrobić ?- zapytał tata już czerwony ze złości.
- Zamierzam rzucić studia i wyjechać do USA.- odpowiedział mój braciszek.
- Tobie tylko w głowie zabawa, nie jesteś poważny, nie wiesz co to znaczy być odpowiedzialnym. Uważasz, że za każdym razem będę wykładał forsę na twoje zachcianki.
- Nie musisz poradzę sobie jestem już dużym chłopcem poradzę sobie.
- Przez ile dwa tygodnia, a później ja będę musiał znowu wyciągać cię z kłopotów. Ile to można Leo. Zrozum chcę dla ciebie jak najlepiej.
- On ma rację, a i obiecałeś, że do Ameryki weźmiesz mnie ze sobą.- powiedziałam z udawanym smutkiem w głosie. Oboje na mnie spojrzeli, chyba nie wiedzieli, że już wróciłam.
- Obiecałem i cię zabiorę.
- To może pojedziecie tam na wakacje, wszystko załatwię.- zaproponował tata.
- Nie- odpowiedzieliśmy jednocześnie- Ktoś musi ciebie pilnować, a na mamę nie można liczyć.
- Izz ma rację będziesz siedział tylko w pracy, na wakacje pojedziemy razem.- dodał Leo.
- Nie wstydzisz się spędzać wakacje ze staruszkiem?- zapytał ojczulek.
- Nie jesteś aż tak stary i w dodatku wakacje z tobą są odjazdowe.- odpowiedział braciszek ze swoim uśmieszkiem na ustach.- Teraz spadam Anna na mnie czeka.
- No właśnie chciałabym ja poznać.- usłyszeliśmy za sobą głos mamy.
- Ależ mamusiu sam najpierw muszę ją lepiej poznać, dopiero wtedy wam ją przedstawię.- powiedział wychodząc.
- A jak córeczko było w szkole?- zapytała mnie mama.
- Tak jak zwykle- odpowiedziałam wymykając się na schody.Jeszcze tego by mi brakowała, aby ona zaczęła się tym przejmować. Pobiegłam do swojego królestwa. Niebieskie ściany biurko, z laptopem i łóżko, kilka dywanów, no i zdjęcia oprawione w ramki. Poszłam do garderoby wybrać ciuchy.Padło na to. Biorę szybki prysznic, włosy wiążę w luźny kok. Biorę tylko torbę z aparatem, iPhona i mnie nie ma. 

 Harry

Idę zatłoczonymi ulicami Londynu i staram się nie rzucać w oczy, jakoś nie mam ochoty aby napadły mnie fanki. Próbuje sobie wszystko poukładać. Doszedłem do jeziorka w parku i patrzę na kaczki. O kurwa Harry ogarnij się. Widzę jak jakaś laska robi mi zdjęcia, podchodzę do niej i z wściekłością zabieram torbę, aparat i wrzucam je do jeziora. Spogląda na mnie przestraszonymi oczami. Hazza co ty narobiłeś.
- Zwariowałeś, to był mój nowy aparat, i telefon był w tej torbie, a teraz pływa to w jakimś stawie.- krzyczy na mnie
- Było nie robić mi zdjęć.- wyjaśniłem
- Nie robiłam tobie zdjęć tylko kaczkom. Po jaką cholerę miałam ci robić zdjęcia.- powiedziała i odeszła wściekła.
Wpadłem na genialny pomysł. Wszedłem do tego jeziora i wyciągnąłem tą torbę.Nie przemyślałem tego moje buty i spodnie w jakimś szlamie. O nie, nie będę wracać piechotą w takim stanie. Wyją telefon którego na na szczęście nie zalałem.
- Louis przyjechał byś po mnie potrzebuje podwózki?- zapytałem się przyjaciela.
- Jasne zaraz będę.



                                              PCHEŁKA

2 komentarze:

  1. świetny rozdział bardzo mi się podoba. Zaciekawiłaś mnie nim i już czekam na kolejny. Wstawiaj szybko.
    Dzięki za komentarz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Harry w szlamie? Heh już to widzę ;)

    OdpowiedzUsuń